Pielgrzymka POAK w Pieniny
Aby powiększyć fotografię, kliknij myszką na jej miniaturkę.
Poranek 20 sierpnia 2005 r. był mglisty, ale
wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, iż wkrótce słońce dopiecze i to
solidnie. W taki właśnie, pełen słonecznej nadziei dzień została
zorganizowana przez Parafialny Oddział Akcji Katolickiej pielgrzymka do
ziemi sądeckiej i w Pieniny - jeden z najpiękniejszych zakątków naszej
Ojczyzny.
Lepiej zaczynać z Bogiem... - i my zaczęliśmy Mszą św. o godz.
600 rano, którą odprawił ks. Daniel. Pół godziny później
powoli rozsiadaliśmy się w pięknym autokarze pana Kazimierza. Patrząc na
skład osobowy tej pielgrzymki, zadziwia rozpiętość wieku uczestników: od
lat kilku do ponad siedemdziesięciu. Ale to właśnie urok organizowanych
przez nasz POAK pielgrzymek - są dla wszystkich.
Ruszyliśmy na zachód, przez Jasło, Biecz, Gorlice, Grybów. Na
trasie pogadanka przewodnicka, modlitwy i pielgrzymi śpiew.
Duszpasterską, modlitewną opiekę zapewnił nasz młody ksiądz Daniel. Jakże
nam jednak brakowało księdza proboszcza Juliana, który, podzielając naszą
pasję pielgrzymowania, tyle razy służył nam swoją osobą w trakcie podróży
i wędrówek (care Reverendissime, vehe et vade
nobiscum!).
Przed Nowym Sączem mgły otuliły świat; wyłaniające się miasto
wyglądało jak wyspa na kłębiastym, mlecznym oceanie... - widok
niezapomniany. Przez miasto przemknęliśmy szybko, równie prędko
przejechaliśmy przez Stary Sącz, odwieczne polskie miasto, "stolicę" św.
Kingi i jej klasztoru klarysek. Podsądecki Poprad powitał nas brudną
(deszczową) wodą, zupełnie inny był natomiast Dunajec - czysty, o bardzo
małym spadku wód (Poprad wypływa po południowej stronie Tatr - stąd ta
rozbieżność wyglądu; najpewniej na Słowacji spadły ulewne deszcze).
Dalsza droga wiodła w dół Dunajca. Cały czas towarzyszyła nam ściana
Beskidu Sądeckiego (o niej właśnie mówił w Starym Sączu Ojciec Święty
ucząc wszystkich swojej lekcji geografii). Jeszcze pół godziny i jesteśmy
w Krościenku - miasteczko Grossów i ks. Blachnickiego, założyciela ruchu
oazowego. Jeszcze 10 minut i Szczawnica.
Wysiadamy na parkingu nad Grajcarkiem (drobna scysja z
parkingowym). Po chwili (toaleta, zakupy) ruszamy w górę Dunajca, by po
20 minutach przeprawić się przez rzekę - oczywiście w łodzi. No i
rozpoczęła się sokolicka "ściana płaczu";
pogoda cudowna, a tu coraz wyżej i
wyżej... - ciągle w górę. Na trasie dwie urocze polanki z widokiem na
Beskid Sądecki. Po godzinie osiągamy główną grań. Jeszcze 5 minut (skałki
i poręcze) i oto zapierający, wręcz pocztówkowy widok z Sokolicy 747. W
dole 400-metrowa przepaść, na wstążce Dunajca tratwy flisackie. Z
zachwytem patrzymy na słowacką Golicę, polską Zamkową Górę, Czerteż i
Czertezik. Wymieniamy uwagi, robimy zdjęcia, pytamy i podziwiamy.
Niestety, czas pędzi. Schodzimy w dół i zielonym szlakiem z Przełęczy
Sosnów udajemy się w kierunku Krościenka. Niekiedy bardzo stromo.
Miasteczko osiągamy po godzinie - obowiązkowe lody (na wagę!). Szybki
powrót do autobusu, krótka przejażdżka z powrotem do Szczawnicy.
Parkujemy przy ul. Zdrojowej koło restauracji "Halka", gdzie z
przyjemnością oddaliśmy się rozkoszom podniebienia.
Po "kulinarnym przerywniku" znów do autobusu - czeka nas
15-minutowa jazda do kiedyś peryferyjnych (i ruskich), a obecnie
tętniących życiem Jaworek. Stąd rozpoczynamy półtorakilometrowy spacer w
górę potoku Kamionka, który przewija się wśród fantastycznych,
niesamowicie wysokich skał i rumowiska głazów. Na Dubantowej Polance
dłuższy odpoczynek - robimy liczne zdjęcia grupowe, "filolodzy" próbują
odczytać skalne hieroglify, w których Pan Bóg zapisał dzieje ludzkości.
Niestety, nikt nie potrafił odczytać Bożego pisma. Po krótkim odpoczynku
idziemy dalej zielonym szlakiem, by po kilku minutach opuścić go i
wyraźną, pełną wspaniałych widoków drogą ruszyć znów w kierunku Jaworek.
Tu wita nas nasz autobus - z jakąż ulgą niektórzy zajmują swoje fotele,
wiedząc, że już nigdzie nie trzeba będzie chodzić.
Trzygodzinna droga powrotna jest urozmaicona. Śpiewamy, modlimy
się, odgadujemy "filmowe piosenki", rozmawiamy i żartujemy. Przed Bieczem
pan kierowca Kazimierz proponuje swoiste "karaoke" - ostatnia godzina
upływa więc na wtórowaniu taśmie magnetofonowej i zawartym na niej
podwórkowym, nieśmiertelnym piosenkom, znanym każdemu Polakowi.
Godzina 2210. Przyjeżdżamy do Turaszówki. Szybkie
"rozładowanie" i każdy rusza w swoją drogę - do domu, wanny,
łóżka...
Do zobaczenia na następnej pielgrzymce!
Powrót |